piątek, 17 maja 2013

Dzień 39 – 41 Boliwia - Altiplano i Salar de Uyuni



Dorwaliśmy się do netu, który działa, więc nadrabiamy zaległości!!! : ) 

Na naszą najbardziej wyczekiwana wycieczkę wyruszamy z 3 młodzianami (1xSzwajcaria, 2xNiemcy). Jeden z naszych kolegów jest astronomem i pracuje z Paranal – centrum astronomicznym, które zwiedzaliśmy pod Antofagastą. Urozmaica nam mocno podróż. Orelon pokazuje fotki z obserwatorium. Koledzy „naukowcy” mają tam basen automat do ludów,  generalnie mega wypas. Co ciekawe większość energii zużywanej przez obserwatorium przeznaczone jest na chłodzenie teleskopów podczas dnia. Teleskopy w Paranal mają zwierciadła o średnicy 8,4m. Dla porównanie z teleskopu o średnicy 40cm można fotografować pojedyncze kratery na księżycu. Tak duże zwierciadła potrafią adaptować swoją geometrię do zmian zachodzących w atmosferze. I tak setki mikrosilniczków zmieniają geometrię zwierciadła ponad tysiąc razy na sekundę. Taki większy obiektyw z redukcją drgań : )

Na granicy przesiadamy się w jeepa i poznajemy naszego kierowcę z Boliwii Aquiliana (mocno wysportowanego jak się później okaże).  Oprócz nas jeszcze kilka jeepów – same toyoty land cruisery


Cały dzień zwiedzamy wulkany, piękne laguny,  zaliczamy kąpiel w gorącym (naprawdę gorącym, dlatego nawet ja wskakuje) źródle i na koniec dnia najbardziej spektakularna  - Laguna Colorada. 




Kasia bijąca swój rekord wysokości


 Gdy dojeżdżamy do noclegowni łapiemy gumę po raz 1-szy.  




Wysokość (nocleg na 4300m.n.p.m.) daje mocno w kość – nas jedynie bolą głowy, ale chłopaki z Niemiec mocno umierają. Poranek na kacu a przecież imprezy nie było.













Cały następny dzień spędzamy przemierzając Altiplano i zwiedzając laguny. Nasz kierowca to straszna „Zosia-samosia”, ale trzeba przyznać, że bardzo ładnie się nami zajmuje. Jest trzeźwy i dobrze nas karmi, więc jest naprawdę ok. Jedynie jak się rozłazimy na robienie zdjęć to nas pogania „vamos, vamos amigos!” 

Jest to również dzień pod hasłem „trenujemy wymianę koła”. Po raz drugi wymiana wymaga zaklejenia dętki – Czarek bardzo ładnie się udziela!  




Jakieś 10 km od hotelu łapiemy gumę po raz trzeci i ostatni – nie mamy już zapasowego koła, a  dziury w obu kołach  mają po 6-8 cm, wiec są nie do naprawy. Nie udaje nam się dodzwonić po nikogo, kto mógłby po nas przyjechać. Również żaden samochód nie jedzie już w naszą stronę – jesteśmy ostatni, bo przecież zmienialiśmy koło : )
Czarek jak zawsze zadowolony – wykorzystuje okazję ,żeby zrobić fotki wschodzącej drogi mlecznej. Nasz kierowca za to jest bardzo zafrasowany i przejęty. W końcu wpada na pomysł, że on pobiegnie te 10 km do hotelu i wróci po nas z kolegą. Zanim do końca udaje mi się zrozumieć co nam tłumaczy po hiszpańsku, spokojnym truchtem oddala się stronę zachodzącego słońca niczym Winnetou na polowaniu. Jesteśmy tym odrobinę zdziwieni : )
Gdy po około 1,5h wraca z kolegą od drzwi krzycząc „vamos, vamos amigos!” wszystkich nas rozbawia do łez. W biegu zmienia koło i jedziemy. Nocleg w hotelu zbudowanym z soli.
 
 Ostatniego dnia jeździmy po gładkim jak stół salarze. Nasz kierowca w świetnym humorze, bo załatwił koło – nawet ja widzę, że jest od innego samochodu, ale jest i działa! 




Salar jest wielki i magiczny. Warstwa soli ma 40 cm, a pod nią jest woda. Nie będę się rozpisywać - widoki są niezapomniane.








Na koniec odwiedzamy cmentarzysko pociągów.




5 komentarzy: