poniedziałek, 24 czerwca 2013

Dzień 75-77 Kuba - Koniec końców trzeba robić coś wbrew systemowi.




Kolejny raz czujemy się jak w ścisłym rezerwacie. Autobusem nie możesz jechać, kupować za peso kubańskie też nie. Najlepiej jedź na drogą wycieczkę na Waradero jak inni turyści. O nie ja chcę wreszcie zrobić coś po swojemu! Idziemy wypożyczyć samochód. Wszyscy nam to odradzają, że złe drogi, że nie ma znaków drogowych, że samochody w złym stanie technicznym, że nie ma wypożyczalni. Wszystko to okazuję się trochę przesadzone, no może prawie wszystko. Wypożyczalni jest w Hawanie dużo. Wszystkie oczywiście są kontrolowane przez wiadomo kogo. Nawet nie jest tak drogo, ale kaucji kartą kredytową już nie jest tak łatwo załatwić, np. moja Citi banku okazuje się być na czarnej liście (w końcu centrala jest w obcym mocarstwie) na nic tłumaczenia, że europejski Citi nie ma nic wspólnego z dolarem. Samochód jest mistrzowski. Nazywa się Gelly, ma Klimę więc powinno być ok. Gospodyni rysuję nam mapę z szeregiem podmap, jak dojechać na autostradę. Troszkę to podejrzane ale ok. Ruszamy. Rzeczywiście nie jest łatwo. Znaków, żadnych nie ma, tabliczek z nazwami ulic też brak. Zadajemy się na rysowaną mapę i po minięciu dziesięciu newralgicznych skrętów docieramy na autostradę. Szok jest niezły, droga jest dobra, full pasów drogowych tylko samochodów jakoś brakuję. To trochę ratuje sytuacje, bo jak nie wiesz gdzie pojechałeś (w końcu nie ma znaków) stajesz na środku, gdzie bądź i pytasz przechodniów. Kasia dzielnie zadawała 100 pytań o drogę na 100km.











Kraj jest piękny, palmy, góry, mega zapachy. Przy drodze hasła rewolucyjne i komunistyczne slogany. Wszędzie stoją ludzie łapiący stopa. Nie dziwimy się. Po drodze mija nas kilka Kamazów z dospawanymi schodami, żeby ludzie mogli wchodzić na pakę. Taki rodzaj transportu publicznego. Jest mega upał, a na taką pakę wchodzi ze sto osób. Wydaje mi się to już dość nieludzkie szczególnie, że jest wypalający upał. My nie jesteśmy w stanie wytrzymać minuty bez klimatyzacji. Podrzucamy kilka osób, aby mieć sposobność trochę porozmawiać. Generalnie wszyscy mówią, że na Kubie nic się nie zmieniło od lat, i że tak będzie w nieskończoność. No tak, kto by w takiej temperaturze robił kolejną rewolucję? Zaskakująco dużo ludzi mówi po angielsku. To miła odmiana po Bolivi i Peru.



No, ale mieliśmy robić coś wbrew systemowi. Żeby nie podążać za wszystkimi turystami, dowiedzieliśmy się od ludzi, że istniej plaża „La Altura” popularne miejsce wśród miejscowych. Szukaliśmy tego miejsca naprawdę długo. W końcu nie ma znaków, a na taką miejscówkę to już w ogóle niema : ). Docieramy na zachód słońca. Miejsce super. Stoi kilka cadillaców. Woda cieplutka, ludzie siedzą w wodzie popijając piwko. Sielanka. Robi się ciemno wszyscy imprezowicze wracają do domów. Zostajemy sami. Miejscówka wygląda na wymarzone miejsce do spania. Ja zaczynam robić nocne fotki, wtedy pojawia się kupa ludków z pochodniami. Okazuje się, że zbierają kraby, których jest tu za trzęsienie. Kasia przytomnie postanawia nas ewakuować. W końcu po co prowokować ludzi sprzętem foto, a wokół bieda aż piszczy. Noc spędzamy w gospodarstwie agroturystycznym. Właściciel świetnie mówi po angielsku, ale na trudne pytania raczej odpowiada wymijająco.











Następny dzień postanawiamy spędzić tak, jak by tego sobie życzył Fidel. W okolicy wybrzeże jest raczej nieprzyjazne dla turystów, ale jak popłynie się kawałek od brzegu można znaleźć się w hermetycznym, świecie ekskluzywnych kurortów na małych wysepkach. Gość w recepcji oznajmia, że noc na „Cayov” kosztuje 160$ i z uśmiechem pyta na ile chcemy zostać. Niezły kontrast w porównaniu do lokalesów, którzy żeby związać koniec z końcem muszą w nocy zbierać kraby. Trochę napawa obrzydzeniem ta kubańska rzeczywistość. No nic my grzecznie mówimy, że nie możemy zostać na dłużej bo nie mamy czasu : ) i wykupujemy opcję jednodniową. Prom+posiłek+plaża+powrót=25$. I powiem tak, bardzo nieswojo czuję się, gdy na powitanie wychodzi dwadzieścia osób z obsługi i staje w rządku mówiąc dzień dobry. Szczególnie, że na promie było ledwie może 8 osób. Niestety nie było się gdzie schować. Na plaży już było lepiej. Zaliczamy też snorkowanie. Rewelacji po Galapagos nie ma, ale co robić na plaży przez pięć godzin?
Wieczorem, postanawiamy pojechać na kolejną miejscówkę „Cayo Jutiyas” .  Jest to cypel z pięknymi plażami. Droga do niego okazuje się wyglądać jak po nalocie kasetowym. Po drodze jeszcze przebijamy koło, więc na cyplu jesteśmy na sam zachód słońca. Szlaban otwarty, w stróżówce nikogo nie ma to jedziemy. Na samym końcu cypla jest jedynie restauracja, spać teoretycznie nie można, ale co to dla nas : ) Podjeżdżamy, jest już ciemno. Wyskakuje gość i mówi, że za 10$ możemy rozbić namiot na plaży przed restauracją : ) Punkt dla nas. Wszyscy są zadowoleni. Gość zarabia nieopodatkowaną kaskę, a my mamy plażę na wyłączność. Dodatkowo rozpala dla nas ognisko. Do tego mimo, że knajpa jest zamknięta, możemy zamawiać co chcemy. Woda cieplutka, księżyc świeci tak, że rzucamy cienie na dnie kryształowego morza. Gwiazdy świecą. Pełen romantik! Oczywiście nie byli byśmy sobą, gdyby tak to się skończyło. Nagle Kaśka z wrzaskiem wyskakuje z wody jak oparzona : ) Okazuje się, że meduza postanawia wprowadzić nowy wątek do romantycznego wieczoru. Na szczęście człowiek z knajpy ma ocet i Kasia uchodzi z życiem. Potem gryzie nas milion komarów i dzień się kończy. Następnego dnia rano na plaże docierają ikarusy z lokalesami. Robi się gwar i impreza. My robimy zbiórkę, z plaży na lotnisko. Po drodze, na stacji benzynowej pada nam elektryka w samochodzie – okazuje się, ze akumulator nie jest w ogóle dokręcony. Z miejsca pojawia się 5 osób do pomocy i po minucie wszystko hula. Ludzie są tu przemili i mega pomocni.  Jedziemy już bez przeszkód na lotnisko. Żegnamy Fidela i jego pochrzaniony świat…



nasz gelly :)
nasza prywatna plaża :)

4 komentarze:

  1. Ogien, fota mistrz ;) Pytanie jednak: co te kraby robia w rowie???
    Mam nadzieje, ze nie kupiliscie rumu na lotnisku... ;) Buzka

    OdpowiedzUsuń
  2. nie rum kupiliśmy dużo wcześniej ;) a kraby na pierwszy rzut oka wyglądały jak grzyby, a jak uciekały to niesamowicie szeleściły :)

    OdpowiedzUsuń
  3. fota z lezakami DSC_5283.JPG mistrzowska - moja nowa tapeta - k8

    OdpowiedzUsuń
  4. no w koncu dostalam jakąś pochwałę :)

    OdpowiedzUsuń