Kolejny raz czujemy się jak w
ścisłym rezerwacie. Autobusem nie możesz jechać, kupować za peso kubańskie też
nie. Najlepiej jedź na drogą wycieczkę na Waradero jak inni turyści. O nie ja
chcę wreszcie zrobić coś po swojemu! Idziemy wypożyczyć samochód. Wszyscy nam
to odradzają, że złe drogi, że nie ma znaków drogowych, że samochody w złym
stanie technicznym, że nie ma wypożyczalni. Wszystko to okazuję się trochę
przesadzone, no może prawie wszystko. Wypożyczalni jest w Hawanie dużo.
Wszystkie oczywiście są kontrolowane przez wiadomo kogo. Nawet nie jest tak
drogo, ale kaucji kartą kredytową już nie jest tak łatwo załatwić, np. moja
Citi banku okazuje się być na czarnej liście (w końcu centrala jest w obcym
mocarstwie) na nic tłumaczenia, że europejski Citi nie ma nic wspólnego z
dolarem. Samochód jest mistrzowski. Nazywa się Gelly, ma Klimę więc powinno być
ok. Gospodyni rysuję nam mapę z szeregiem podmap, jak dojechać na autostradę.
Troszkę to podejrzane ale ok. Ruszamy. Rzeczywiście nie jest łatwo. Znaków,
żadnych nie ma, tabliczek z nazwami ulic też brak. Zadajemy się na rysowaną
mapę i po minięciu dziesięciu newralgicznych skrętów docieramy na autostradę.
Szok jest niezły, droga jest dobra, full pasów drogowych tylko samochodów jakoś
brakuję. To trochę ratuje sytuacje, bo jak nie wiesz gdzie pojechałeś (w końcu
nie ma znaków) stajesz na środku, gdzie bądź i pytasz przechodniów. Kasia
dzielnie zadawała 100 pytań o drogę na 100km.
Kraj jest piękny, palmy, góry,
mega zapachy. Przy drodze hasła rewolucyjne i komunistyczne slogany. Wszędzie
stoją ludzie łapiący stopa. Nie dziwimy się. Po drodze mija nas kilka Kamazów z
dospawanymi schodami, żeby ludzie mogli wchodzić na pakę. Taki rodzaj transportu
publicznego. Jest mega upał, a na taką pakę wchodzi ze sto osób. Wydaje mi się
to już dość nieludzkie szczególnie, że jest wypalający upał. My nie jesteśmy w
stanie wytrzymać minuty bez klimatyzacji. Podrzucamy kilka osób, aby mieć
sposobność trochę porozmawiać. Generalnie wszyscy mówią, że na Kubie nic się
nie zmieniło od lat, i że tak będzie w nieskończoność. No tak, kto by w takiej
temperaturze robił kolejną rewolucję? Zaskakująco dużo ludzi mówi po angielsku.
To miła odmiana po Bolivi i Peru.
No, ale mieliśmy robić coś wbrew
systemowi. Żeby nie podążać za wszystkimi turystami, dowiedzieliśmy się od
ludzi, że istniej plaża „La Altura” popularne miejsce wśród miejscowych.
Szukaliśmy tego miejsca naprawdę długo. W końcu nie ma znaków, a na taką
miejscówkę to już w ogóle niema : ). Docieramy na zachód słońca. Miejsce super.
Stoi kilka cadillaców. Woda cieplutka, ludzie siedzą w wodzie popijając piwko.
Sielanka. Robi się ciemno wszyscy imprezowicze wracają do domów. Zostajemy
sami. Miejscówka wygląda na wymarzone miejsce do spania. Ja zaczynam robić
nocne fotki, wtedy pojawia się kupa ludków z pochodniami. Okazuje się, że
zbierają kraby, których jest tu za trzęsienie. Kasia przytomnie postanawia nas
ewakuować. W końcu po co prowokować ludzi sprzętem foto, a wokół bieda aż
piszczy. Noc spędzamy w gospodarstwie agroturystycznym. Właściciel świetnie
mówi po angielsku, ale na trudne pytania raczej odpowiada wymijająco.
Następny dzień postanawiamy
spędzić tak, jak by tego sobie życzył Fidel. W okolicy wybrzeże jest raczej
nieprzyjazne dla turystów, ale jak popłynie się kawałek od brzegu można znaleźć
się w hermetycznym, świecie ekskluzywnych kurortów na małych wysepkach. Gość w
recepcji oznajmia, że noc na „Cayov” kosztuje 160$ i z uśmiechem pyta na ile
chcemy zostać. Niezły kontrast w porównaniu do lokalesów, którzy żeby związać
koniec z końcem muszą w nocy zbierać kraby. Trochę napawa obrzydzeniem ta
kubańska rzeczywistość. No nic my grzecznie mówimy, że nie możemy zostać na
dłużej bo nie mamy czasu : ) i wykupujemy opcję jednodniową.
Prom+posiłek+plaża+powrót=25$. I powiem tak, bardzo nieswojo czuję się, gdy na
powitanie wychodzi dwadzieścia osób z obsługi i staje w rządku mówiąc dzień
dobry. Szczególnie, że na promie było ledwie może 8 osób. Niestety nie było się
gdzie schować. Na plaży już było lepiej. Zaliczamy też snorkowanie. Rewelacji
po Galapagos nie ma, ale co robić na plaży przez pięć godzin?
Wieczorem, postanawiamy pojechać
na kolejną miejscówkę „Cayo Jutiyas” . Jest to cypel z pięknymi plażami. Droga do
niego okazuje się wyglądać jak po nalocie kasetowym. Po drodze jeszcze
przebijamy koło, więc na cyplu jesteśmy na sam zachód słońca. Szlaban otwarty,
w stróżówce nikogo nie ma to jedziemy. Na samym końcu cypla jest jedynie
restauracja, spać teoretycznie nie można, ale co to dla nas : ) Podjeżdżamy,
jest już ciemno. Wyskakuje gość i mówi, że za 10$ możemy rozbić namiot na plaży
przed restauracją : ) Punkt dla nas. Wszyscy są zadowoleni. Gość zarabia
nieopodatkowaną kaskę, a my mamy plażę na wyłączność. Dodatkowo rozpala dla nas
ognisko. Do tego mimo, że knajpa jest zamknięta, możemy zamawiać co chcemy.
Woda cieplutka, księżyc świeci tak, że rzucamy cienie na dnie kryształowego
morza. Gwiazdy świecą. Pełen romantik! Oczywiście nie byli byśmy sobą, gdyby
tak to się skończyło. Nagle Kaśka z wrzaskiem wyskakuje z wody jak oparzona : )
Okazuje się, że meduza postanawia wprowadzić nowy wątek do romantycznego
wieczoru. Na szczęście człowiek z knajpy ma ocet i Kasia uchodzi z życiem.
Potem gryzie nas milion komarów i dzień się kończy. Następnego dnia rano na
plaże docierają ikarusy z lokalesami. Robi się gwar i impreza. My robimy
zbiórkę, z plaży na lotnisko. Po drodze, na stacji benzynowej pada nam
elektryka w samochodzie – okazuje się, ze akumulator nie jest w ogóle
dokręcony. Z miejsca pojawia się 5 osób do pomocy i po minucie wszystko hula.
Ludzie są tu przemili i mega pomocni. Jedziemy
już bez przeszkód na lotnisko. Żegnamy Fidela i jego pochrzaniony świat…
nasz gelly :) |
nasza prywatna plaża :) |
Ogien, fota mistrz ;) Pytanie jednak: co te kraby robia w rowie???
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze nie kupiliscie rumu na lotnisku... ;) Buzka
nie rum kupiliśmy dużo wcześniej ;) a kraby na pierwszy rzut oka wyglądały jak grzyby, a jak uciekały to niesamowicie szeleściły :)
OdpowiedzUsuńfota z lezakami DSC_5283.JPG mistrzowska - moja nowa tapeta - k8
OdpowiedzUsuńno w koncu dostalam jakąś pochwałę :)
OdpowiedzUsuń