Na San Cristobal płyniemy rejsową motorówką, a
że fale są spore jest to najgorsze przeżycie podczas naszej wizyty tu. Przez 2h
rzuca nami tak, że trzeba się ciągle trzymać siedzenia, żeby nie odlecieć.
Kolor zielony osiągamy po jakiś 5 minutach. masakra.
W San Cristobal jest miastem które opanowały
lwy morskie - leżą na wszystkich molach,
pomostach, ławkach w porcie i na promenadzie, pod samochodami i gdzie tylko im
przyjdzie do głowy. W wodzie są super zwinne i podpływają blisko, ale na lądzie
nie czują się tak pewnie, wiec trzeba trzymać dystans, bo się wkurzają. A zęby
mają spore. W trakcie spaceru po molo dwa wielkie samce odcinają nam drogę
powrotną kładąc się spać w poprzek mola i ani myślą, żeby się ruszyć. Czarek
ewakuuje się pięknym skokiem nad jednym z nich, ja razem z dwoma surferami wybieramy drogę odwrotu przez płot.
Wildlife atakuje z każdej strony – w hotelu gekony
polują na komary latające przy lampach, a w naszym pokoju spotykamy pająka
giganta, ma z 15 cm średnicy. Na dodatek biega tak szybko, że moje zamysły by
go złapać do szklanki i uratować odkładam na bok – biedak ginie od ciosu miotłą.
Poza lwami morskimi największą atrakcją San
Cristobal jest nurkowanie i snoorkowanie. Płyniemy na całodniową wycieczkę,
więc tym razem bierzemy pianki. Dotychczas wszyscy organizatorzy stwierdzali,
że jak jesteśmy z polski to nie potrzebujemy pianek, ale po trzech dniach
pływania/mrożenia w bikini uznajemy, że
nie jesteśmy tak twardzi : )
Odwiedzamy plażę z żółwiami, drugą z lwami
morskimi i nurkującymi iguanami i na
końcu hit – Kicker Rock. Ta miejscówka jest rewelacyjna - woda jest super
przejrzysta, skały porośnięte są kolorowymi porostami, gdzie siedzi mnóstwo kolorowych rybek, spotykamy rekina i
nawet płaszczkę tygrysią, ale szybko ucieka. Dużo głębiej pod nami siedzą
nurkowie ,o czym świadczą wypływające z głębin bąbelki. Jedyny problem to dość mocne prądy w kilku miejscach. Na
koniec jesteśmy wykończeni, ale mega zadowoleni. : )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz