wtorek, 25 czerwca 2013

Dzień 78 - 82 - Kajmany



Z mega turbulencjami, przy drugim podejściu wylądowaliśmy w George Town na Kajmanach. Na tym wyjeździe zaliczymy w sumie 21 przelotów i ja mam już trochę dosyć, szczególnie po tym locie.
Na lotnisku okazuje się, że żeby zgodzili się na wpuścić do kraju, musimy mieć rezerwację w hotelu. Planowaliśmy wynająć samochód, żeby zjechać całą wyspę i spać romantycznie na plaży, ale okazuje się, że tutaj nie jest to możliwe. Wylądowaliśmy w uporządkowanym, sterylnym świecie, gdzie wszystko ma swoje miejsce. Pani w informacji rezerwuje nam najtańszy możliwy nocleg obok cmentarza (wszystko jest tu niemożebnie drogie) , który okazuje się być apartamentem z kuchnią i łazienką. Właścicielem jest przemiły dziadek. Bliskość KFC poprawia Czarkowi humor : ) 


Następnego dnia rano jedziemy na wycieczkę do miejsca, dla którego tu przylecieliśmy „Stingray City”.  Jest to miejsce, w którym w przeszłości rybacy czyścili swoje sieci,  a płaszczki Sting Ray przypływały wyjadać resztki. Obecnie jest to miejscówka turystyczna, gdzie płaszczki przypływają na darmowe jedzenie, a turyści je karmią. Z nami na łódce nacje rządzące światem - chińczycy, amerykanie, hindusi i my – Polacy : )  Łódka wyrzuca turystów na mieliźnie i po chwili zjawiają się płaszczki. Najpierw wszystkich kolejno obmacują, żeby wywąchać kto ma jedzenie : )  jest to dziwne uczucie, kiedy maca Cię taki kosmita. W dotyku są mega gładkie. Naokoło jest mnóstwo turystów, ale tym razem jesteśmy tak zaaferowani, że nam to nie przeszkadza. Spotykamy tez zabłąkaną barakudę. Jest super! : )















Kajmany to jest miejsce, do którego przyjeżdżają bogaci, starsi ludzie, aby zostać „rezydentem” i spędzić spokojnie starość. Poza tym jest to miejsce które koncentruje się na bankowości i turystyce.  Warunki do nurkowania są tu rewelacyjne- woda jest mega przejrzysta i co najważniejsze – ciepła. Ma 25- 28 C : ) 
Na kajamanach wszystko jest tax-free, niestety nie przekłada się to na ceny jedzenia i jest drogo. Jest mnóstwo sklepów, gdzie można się obkupić w diamenty, zegarki i różne dobra luksusowe. Przypływają tu gigantyczne statki z których wysypują się tysiące turystów i biegną na shopping. Wyspy są brytyjskie, ale klimat jest jak w stanach, mentalność ludzie również mają jak bardziej jak amerykanie. 




My zamiast shoppingu wybieramy snoorkowanie, które nam jakoś mocno zasmakowało (co zresztą widać po ilości wrzuconych fotek). Nigdy nie myślałam, że spodoba mi się oglądanie ryb pod woda ,ale muszę przyznać, że jest to mega wciągające. Wystarczy zanurzyć głowę i pojawia się inny świat. Jest mnóstwo korali, rybek we wszystkich kolorach tęczy -  niektóre z nich są po prostu ogromne. Najlepsze są takie czarno-żółte rybki, które są mega ciekawskie i jeśli się chwile nie ruszasz podpływają, żeby sprawdzić czy nie masz czegoś do jedzenia. Albo czy twój kostium kąpielowy nie jest jadalny : )
Kajmany mają mnóstwo punktów do nurkowania i snorkowania – my zaliczyliśmy kilka z tych najciekawszych. W tym wrak statku „Cali” który zatonął w 1944.







modelki ; )













Na koniec zwiedziliśmy też nasze molo przed hotelem i okazało się, ze również tu jest milion ryb, a jak się podzieli z nimi stara bułką to stają się twoimi najlepszymi kumplami .






poniedziałek, 24 czerwca 2013

Dzień 75-77 Kuba - Koniec końców trzeba robić coś wbrew systemowi.




Kolejny raz czujemy się jak w ścisłym rezerwacie. Autobusem nie możesz jechać, kupować za peso kubańskie też nie. Najlepiej jedź na drogą wycieczkę na Waradero jak inni turyści. O nie ja chcę wreszcie zrobić coś po swojemu! Idziemy wypożyczyć samochód. Wszyscy nam to odradzają, że złe drogi, że nie ma znaków drogowych, że samochody w złym stanie technicznym, że nie ma wypożyczalni. Wszystko to okazuję się trochę przesadzone, no może prawie wszystko. Wypożyczalni jest w Hawanie dużo. Wszystkie oczywiście są kontrolowane przez wiadomo kogo. Nawet nie jest tak drogo, ale kaucji kartą kredytową już nie jest tak łatwo załatwić, np. moja Citi banku okazuje się być na czarnej liście (w końcu centrala jest w obcym mocarstwie) na nic tłumaczenia, że europejski Citi nie ma nic wspólnego z dolarem. Samochód jest mistrzowski. Nazywa się Gelly, ma Klimę więc powinno być ok. Gospodyni rysuję nam mapę z szeregiem podmap, jak dojechać na autostradę. Troszkę to podejrzane ale ok. Ruszamy. Rzeczywiście nie jest łatwo. Znaków, żadnych nie ma, tabliczek z nazwami ulic też brak. Zadajemy się na rysowaną mapę i po minięciu dziesięciu newralgicznych skrętów docieramy na autostradę. Szok jest niezły, droga jest dobra, full pasów drogowych tylko samochodów jakoś brakuję. To trochę ratuje sytuacje, bo jak nie wiesz gdzie pojechałeś (w końcu nie ma znaków) stajesz na środku, gdzie bądź i pytasz przechodniów. Kasia dzielnie zadawała 100 pytań o drogę na 100km.











Kraj jest piękny, palmy, góry, mega zapachy. Przy drodze hasła rewolucyjne i komunistyczne slogany. Wszędzie stoją ludzie łapiący stopa. Nie dziwimy się. Po drodze mija nas kilka Kamazów z dospawanymi schodami, żeby ludzie mogli wchodzić na pakę. Taki rodzaj transportu publicznego. Jest mega upał, a na taką pakę wchodzi ze sto osób. Wydaje mi się to już dość nieludzkie szczególnie, że jest wypalający upał. My nie jesteśmy w stanie wytrzymać minuty bez klimatyzacji. Podrzucamy kilka osób, aby mieć sposobność trochę porozmawiać. Generalnie wszyscy mówią, że na Kubie nic się nie zmieniło od lat, i że tak będzie w nieskończoność. No tak, kto by w takiej temperaturze robił kolejną rewolucję? Zaskakująco dużo ludzi mówi po angielsku. To miła odmiana po Bolivi i Peru.



No, ale mieliśmy robić coś wbrew systemowi. Żeby nie podążać za wszystkimi turystami, dowiedzieliśmy się od ludzi, że istniej plaża „La Altura” popularne miejsce wśród miejscowych. Szukaliśmy tego miejsca naprawdę długo. W końcu nie ma znaków, a na taką miejscówkę to już w ogóle niema : ). Docieramy na zachód słońca. Miejsce super. Stoi kilka cadillaców. Woda cieplutka, ludzie siedzą w wodzie popijając piwko. Sielanka. Robi się ciemno wszyscy imprezowicze wracają do domów. Zostajemy sami. Miejscówka wygląda na wymarzone miejsce do spania. Ja zaczynam robić nocne fotki, wtedy pojawia się kupa ludków z pochodniami. Okazuje się, że zbierają kraby, których jest tu za trzęsienie. Kasia przytomnie postanawia nas ewakuować. W końcu po co prowokować ludzi sprzętem foto, a wokół bieda aż piszczy. Noc spędzamy w gospodarstwie agroturystycznym. Właściciel świetnie mówi po angielsku, ale na trudne pytania raczej odpowiada wymijająco.











Następny dzień postanawiamy spędzić tak, jak by tego sobie życzył Fidel. W okolicy wybrzeże jest raczej nieprzyjazne dla turystów, ale jak popłynie się kawałek od brzegu można znaleźć się w hermetycznym, świecie ekskluzywnych kurortów na małych wysepkach. Gość w recepcji oznajmia, że noc na „Cayov” kosztuje 160$ i z uśmiechem pyta na ile chcemy zostać. Niezły kontrast w porównaniu do lokalesów, którzy żeby związać koniec z końcem muszą w nocy zbierać kraby. Trochę napawa obrzydzeniem ta kubańska rzeczywistość. No nic my grzecznie mówimy, że nie możemy zostać na dłużej bo nie mamy czasu : ) i wykupujemy opcję jednodniową. Prom+posiłek+plaża+powrót=25$. I powiem tak, bardzo nieswojo czuję się, gdy na powitanie wychodzi dwadzieścia osób z obsługi i staje w rządku mówiąc dzień dobry. Szczególnie, że na promie było ledwie może 8 osób. Niestety nie było się gdzie schować. Na plaży już było lepiej. Zaliczamy też snorkowanie. Rewelacji po Galapagos nie ma, ale co robić na plaży przez pięć godzin?
Wieczorem, postanawiamy pojechać na kolejną miejscówkę „Cayo Jutiyas” .  Jest to cypel z pięknymi plażami. Droga do niego okazuje się wyglądać jak po nalocie kasetowym. Po drodze jeszcze przebijamy koło, więc na cyplu jesteśmy na sam zachód słońca. Szlaban otwarty, w stróżówce nikogo nie ma to jedziemy. Na samym końcu cypla jest jedynie restauracja, spać teoretycznie nie można, ale co to dla nas : ) Podjeżdżamy, jest już ciemno. Wyskakuje gość i mówi, że za 10$ możemy rozbić namiot na plaży przed restauracją : ) Punkt dla nas. Wszyscy są zadowoleni. Gość zarabia nieopodatkowaną kaskę, a my mamy plażę na wyłączność. Dodatkowo rozpala dla nas ognisko. Do tego mimo, że knajpa jest zamknięta, możemy zamawiać co chcemy. Woda cieplutka, księżyc świeci tak, że rzucamy cienie na dnie kryształowego morza. Gwiazdy świecą. Pełen romantik! Oczywiście nie byli byśmy sobą, gdyby tak to się skończyło. Nagle Kaśka z wrzaskiem wyskakuje z wody jak oparzona : ) Okazuje się, że meduza postanawia wprowadzić nowy wątek do romantycznego wieczoru. Na szczęście człowiek z knajpy ma ocet i Kasia uchodzi z życiem. Potem gryzie nas milion komarów i dzień się kończy. Następnego dnia rano na plaże docierają ikarusy z lokalesami. Robi się gwar i impreza. My robimy zbiórkę, z plaży na lotnisko. Po drodze, na stacji benzynowej pada nam elektryka w samochodzie – okazuje się, ze akumulator nie jest w ogóle dokręcony. Z miejsca pojawia się 5 osób do pomocy i po minucie wszystko hula. Ludzie są tu przemili i mega pomocni.  Jedziemy już bez przeszkód na lotnisko. Żegnamy Fidela i jego pochrzaniony świat…



nasz gelly :)
nasza prywatna plaża :)